cienie zatrzymały <br>się, nabrały burych niewyraźnych kolorów i kształtów. <br>Ostra plama światła znalazła się nagle na wprost okna <br>na podłodze i wyłoniła z niebytu oparte o brudny <br>beton ręce Pinokia. Z czarnokrwistymi knykciami, niezdarnie <br>próbujące podciągnąć w górę to coś, <br>co zmęczone i bezsilne waliło w dół, przygniatało <br>je.<br>- Dupek, gnojek, sflaczały nieboszczyk - zachrypiał <br>zardzewiałym śmiechem Adam.<br>- Chodź bliżej, no podejdź, mówię ci... - próbował <br>stanąć na nogi Pinokio.<br>- Leżysz i kwiczysz, okularniku. Dwa zero, trzy ze...<br>Oderwał się od ściany, stanął niepewnie, macając <br>ręką jak ślepy, nogi utrzymały go jakoś. Podszedł <br>wolno do Pinokia, nachylił nad gramolącym się z podłogi.<br>Wyciągnął