się sobie tak niepospolitym zjawiskiem wśród swych bliźnich, tak ceniła swoją urodę, wdzięk, inteligencję i wychowanie, że uprzejme lekceważenie małej pani wydało się jej szczytem arystokratyzmu i wspaniałości. Cierpiała, ale zarazem czuła się niezmiernie zaszczycona tak świetnie urządzonym podwieczorkiem, i postanowiła skrycie w przyszłości przyswoić sobie ten sposób bycia, tak imponujący i dotkliwy. <br>A już do zupełnej rozpaczy doprowadzała ją galanteria Huberta. Ten nikczemny chłopak zachowywał się drażniąco. Obsługiwał ją jak trubadur damę swego serca, czujny na każdy jej ruch i spojrzenie, uważny i uprzedzający pragnienia. "Nakłamałaś mi, jak gdyby ci za to osobno płacili. Niech żyją różowe kokardy!" Nie, tego