to w biały dzień, w południe.<br>Tropikalnego słońca żary<br>prażyły egzotyczną dżunglę,<br>powietrze, pełne gęstej pary,<br>do ciał lepiło się, jak w łaźni,<br>mózg z wolna topniał od upału,<br>jaźń uchodziła w cień podjaźni<br>i w mrocznym tym podjaźni cieniu<br>w ciemnym się pogrążała śnieniu.<br><br>Hernando, leżąc w swym namiocie,<br>jak gdyby się zapadał we śnie,<br>bo w sennej tonął wciąż otchłani,<br>lecz z niej wypływał jednocześnie.<br>To wzrokiem chwytał strzępek jawy,<br>to znów kawałek sennej zjawy,<br>a to czuwanie, to znów senność,<br>spadanie w śmierć, to wzlot ku życiu,<br>sprawiało, że heterogenność<br>nad wyraz czystą miał w przeżyciu.<br><br>Namiot na małej