i nie było nikogo, kto potrafiłby coś zmienić, a on znikał i znikał, i znikał.<br>I umarł.<br>Mały Bouvier, miał wtedy może ze dwanaście lat, przyszedł tu kiedyś rano i powiedział, że pana Petrie wzięli do szpitala, a potem zobaczyłam tę jego żonę, chyba szła coś kupić, więc wybiegłam z kawiarni i zapytałam, a ona tylko machnęła ręka i w ogóle się nie zatrzymała, ale kiedy już była po drugiej stronie ulicy, to odwróciła się i krzyknęła: "Niech zdycha", a ja zamarłam tu na progu, trzymając drzwi, pamiętam ten jej gest i tę uniesiona do góry rękę, i chyba wtedy zrozumiałam