szkołą stał, musiał tymczasem podjechać, wojskowy willys. Przy nim dwóch żołnierzy w polskich mundurach paliło papierosy. Śmieli się i zerkając na Jassmonta, wymieniali jakieś uwagi. Długo ich nie interesował, po prostu dla nich był jednym z tłumu. Nie dalej niż o sto kroków znajdował się kręty parów, niegdyś przepust dawnego koryta rzeki i kanał do młyna. Z tego parowu wywiewało strzępami gąbczastą, truposiną mgłę. Jassmont, patrząc na to w istocie łatwo wytłumaczalne zjawisko, doszukiwał się symbolicznych podtekstów. Wyciągnął papierośnicę, ostatni papieros, pokruszony, ale da się palić, francuski, i pojął, że nie ma zapałek. Już się wybierał, aby podejść do żołnierzy i