akompaniował sobie nieźle na gitarze. Ale, kiedy całe rodzeństwo spotykało się na tarasie, przy samowarze, na przechadzce w parku czy na eskapadzie leśnej, zamieniali się w jedno muzyczne ciało i na kilka głosów śpiewali ulubione piosenki. Z czasem się do nich zacząłem nieśmiało przyłączać, w miarę poznawania ich repertuaru, przeważnie ludowego (nigdy nie śpiewali np. romansów cygańskich). Jednak częściej przysłuchiwałem się, zafascynowany, tej spontanicznie, organicznie płynącej z nich muzyce. <br> Ten "śpiewający", ostatni rozdział mojego pobytu w Szczorsach zaczął się więc i upływał pod opiekuńczym okiem czarodziejki Paszy, chorobliwie szczupłej, wątłej, młodej istoty o twarzy, na której piękne, duże, szare oczy świadczyły