tego, co zamierzał, lecz pozostał w pół gestu, z rozwartymi ramionami, z jedną nogą wysuniętą do przodu. Słuchał bicia dzwonów: tego kościelnego i tego dalekiego z cerkwi. Kiedy umilkły kolejno, podszedł do klonu, spojrzał na jego gałęzie grube i skręcone boleśnie. Nagłym ruchem rozpiął marynarkę i począł wyciągać pasek z lufek spodni. Widać było, że pragnie wyprzedzić myśli, że śpieszy się nadmiernie, że rozdygotane palce nieposłuszne są jego woli. Zarzucił pasek na szyję jak krawiec miarkę i skoczył w górę, chwytając się jak najwyżej gałęzi przełamanej w połowie skazą i podobnej napiętemu ramieniu atlety. Instynktowne przerażenie ścisnęło Polkowi gardło, niby to