on<br>każdy wypadek, zgrywa, orkiestruje kolor bez śladu pretensjonalności<br>czy efekciarstwa. Na wystawie u Charpentiera jest mały pejzaż z plamką<br>czerwoną na zieleni (wypadek?), niczym się nie tłumaczącą, gra jak<br>rubin i zdaje się w tym pejzażu konieczna. Ta drogocenność jakby<br>narasta przy nakładaniu farby na farbę (Soutine zawsze musiał malować<br>na starych już zamalowanych płótnach), przez poprawki bynajmniej nie<br>zamazywane (ramię starego Żyda zalane ostrą żółcią). Farby jego jakby<br>się rozpryskują poza przedmiot, stwarzając tkankę dźwięczną i nie<br>przerwaną.<br> Przy tym Soutine jakby zawsze wiedział to, o czym Delacroix mówił, że<br>jest dla malarza najtrudniejsze, wiedział, kiedy obraz zatrzymać, kiedy