przyjąć wszystko, co jej Bóg przeznaczył. Jej kornet na ulicach nie wyglądał już jak żagiel, ale chorągiew wiary i nadziei. Opiekowała się dziećmi osieroconymi i zagubionymi na drogach wojny. Pielęgnowała chorych i opuszczonych, bezradnych i nieszczęśliwych. Od wczesnego ranka do późnego wieczora przebiegała ulice, twarda kobieta o dużych stopach, prostych manierach, łagodnych oczach. Błyskały złote korony w jej uśmiechu. Pogłębiały się zmarszczki na niestarej jeszcze twarzy. Język jej był obrotny, szorstki. Tylko do dzieci mówiła tonem miękkim i łagodnym. Z dorosłymi obchodziła się często niegrzecznie, bo nie odebrała starannego wychowania, czasu miała mało, cel wzniosły, przekonanie, że Boga trzeba mieć w