w otchłań włóczyłeś swe fale,<br>Nimeś wytropił sny moje i dotarł<br>Do mej sypialni, zbielałej od znoju,<br>By znieruchomieć na ścian mych postoju -<br>Srebrny - w szkarłatnym rozdwojeniu kotar!<br>Z jakich ty dolin nieznanych i lasów<br>Wybiegłeś, szumiąc i dzwoniąc po darni,<br>By zanieszumieć w pobliżu atłasów<br>Mojego łoża i mojej męczarni!<br><br>Czeka mnie zawsze w twych głębiach udusznych<br>Schadzka ze sobą! I nikt nie wyśledzi<br>Pieszczot, którymi, jak lgnistym snem, bredzi<br>Ciał dwoje, sobie nawzajem posłusznych...<br>Z nich jedno, chłonąc upojeń mgłę białą,<br>Własnym spojrzeniem swą nagość bezwstydzi,<br>A drugie - w lustrze - udaje, że widzi,<br>I tak omdlewa, jak gdyby widziało