Wielekroć później zastanawiałem się, czy we mnie było coś takiego, co przypominało mu siebie, tego, którego odrzucał, który był poniżany. Kiedyś ojciec zostawił mnie w pralni wuja Antosia na kilka godzin. Załatwiał jakieś ważne sprawy w mieście. Siedziałem w biurze, wśród stert papierów, w mdłym zapachu benzyny i smarów, który mieszał się z zapachem wędlin, opakowanych w już przetłuszczoną gazetę. Wuj Antoś wpatrywał się we mnie z politowaniem, a zarazem tak, jakby próbował mnie wysondować, przeszyć wzrokiem, unieruchomić na miejscu. Uśmiechał się dziwnie, pokazując dwa bielutkie rzędy sztucznych zębów i jeden złoty na samym środku.<br>Wstał, chwycił mnie delikatnie (czujność!) za