masz". Za dawno przywykł do posłuchu. Pewną ręką zamyka książkę. Wstaje. Wyprostował się. Woła szamesa.<br>Wystraszony szames widzi: zaszło coś ważnego, najważniejszego. Ze zwojów siwej brody, jak z białych kłębów ofiarnego dymu, wykwita wąska, parafinowa twarz rebego. Oczy świecą wewnętrznym blaskiem, patrzą, nie widząc.<br>Rebe Eleazar każe zwołać starszyznę.<br>Wąskimi, mroczniejącymi uliczkami, gdzie, jak olbrzymie wodorosty, kołyszą się modlitewne cienie latarń, w rozwianym chałacie biegnie stary szames, wspina się po krętych schodach, wrzucając w nie domknięty otwór drzwi depeszę-szept: posłanie od rebego Eleazara.<br>- Halo! Czy Grand-Hotel? Proszę mnie połączyć z pokojem mistera Dawida Lingslaya. Halo! Halo-o-o! Czy