wieczory, bo dni schodziły im na wyjazdach do Bydgoszczy, gdzie załatwiali różne związane z likwidacją majątku sprawy. Z licznej służby pozostała już tylko kucharka Marcia, rezydująca w opustoszałej i wskutek tego zogromniałej kuchni. Obiady sporządzała nam głównie z resztek wyrzynanych zasobów kurnika i trofeów zakochanego w niej conamniej po uszy, myśliwego, pana Trawińskiego, który ze swoich wędrówek po miedzyńskich polach i ugorach przynosił ubite kuropatwy i zające. Dotrzymywałem mu często towarzystwa, chociaż te wyprawy ani nie budziły w moim nieczułym sercu współczucia dla padającego gęsto z ręki pana Trawińskiego obiadowego menu, ani chęci zostania, jak on, Nemrodem. Owszem, byłem sam wyposażony