cylindry, zawijali wokół szyj jedwabne szaliki, postukiwali laseczkami; niektórzy, by ukryć zakłopotanie, inni, by zwrócić na siebie uwagę, większość, by dać wyraz zniecierpliwieniu. Mijały minuty. Wzrok Knüfera wędrował po kremowych ścianach, rozpalał się w elektrycznym blasku żyrandoli i znajdował wytchnienie w spokojnej, szorstkiej zieleni sukna pokrywającego stoły. Szmer zniecierpliwienia przybierał na sile. Po chwili przeszedł w łoskot powitań i przymilny szum aprobaty. Na salę weszła Sophie, a za nią dyrektor von Stietencrott i Bodo von Finckl. Sophie ubrana była w obcisłą, długą, czarną atłasową suknię i rękawiczki do łokci tejże barwy i z tegoż materiału. Knüfer podszedł blisko niej i zdawało się