się kończył, a drugi zaczynał - wrażenia jakiegoś międzyświecia, jakiejś granicy.<br>Bo za leniwym, mętnożółtym Sanem, jeśli stanąć twarzą pod prąd, do Jarosławia i Przemyśla, była przestrzeń otwarta, golejąca równo i ciągło aż po obwód widnokręgu, i wiatr dął stamtąd kresowy, ukrainny, i rzeka zapiaszczona na kolor rdzawy odbijała, zda się, naftą z Sanoka.<br>W tę gołoć pustą, rozchełstaną szeroko, wpadała Tanew bystra, czysta, przyzieleniona łoziną i drzewami, rzeczka nieduża, <page nr=417> ale z innego zgoła świata, gdzie było gęsto, szelestnie i leśno. Z borów zwierzynieckich, za którymi leży rżnięty w kamieniu, krużgankowy Zamość i żyzna ziemia lubelska.<br>Szczęsny stał chwilę, chłonąc wzrokiem te