w sposób nieopisanie zabawny, z małpią zręcznością, z dziecięcym komizmem. Winowajczyni aż tupała z uciechy. Matka - zaprzestawała min - spoglądała na nią ponuro, odpychała ją i sama siadała przy instrumencie. <br>- To proszę śpiewać. O, to - intonowała przepisane wprawki. - Ja blagi tolerować nie myślę. Dosyć przez nią ucierpiałem. <br>Oficjalny ton rozłamywał się nagle w szlochu. Marta zaczynała wtedy z niesamowitym zapałem śpiewać ćwiczenia, Róża uspokajała się, zapominała mówić "proszę", wykrzykiwała raz z irytacji, raz z zachwytu. patrzyła w usta córki jak w siedlisko czarów, wreszcie <page nr=150> zamykała fortepian, obiema dłońmi ogarniała szyję Marty, oczy i usta zwężały się namiętnie - wyglądało na to, że córkę