wieczorne. Wątłe krzaki uczepione twardej gliny ucichły, bały się już poruszyć choćby listkiem. Nikt więc nie odpowiedział prócz wody, która gadała jednostajnie w mroczniejącym dole.<br>Polek wstał, oparł się na kiju. Patrzył teraz na północ, gdzie były białe mury papierni jak umarła dłoń.<br>- Ja odnajdę! - krzyknął raptem.<br>Echo z kilku naraz stron oddało jego słowa:<br>- Odnajdę!<br>- Odnajdę!<br>Słuchał chwilę własnego głosu, który biegał lękliwie po całej dolinie, aż wreszcie zagasł nad Puszkarnią. Nastała cisza gęstniejących ciemności, obudzonych widziadeł nocnych. Mgły, podobne szarpiom, wychodziły ukradkiem z lasów, które zastygły, jakby nabierając oddechu przed okropnym krzykiem.<br>Polek wolno począł się cofać. Patrzył uważnie