do domu rozmawiał, jak wiadomo, z medykiem Rubińskim. Spotkali się w parku miejskim, stali w pobliżu fontanny i rozmawiali, prawie krzycząc, gdyż wiatr tłumił słowa. Rubiński był w białym tenisowym ubraniu i pomarańczowych butach. Ręce miał nieproporcjonalnie długie, prawie sięgające kolan, i cienką żylastą szyję, na której huśtała 'się duża, nieforemna głowa. Na samym jej czubku mieścił się słomkowy kapelusz, medyk przytrzymywał go oburącz. Oczy miał trochę zezowate: prawe patrzyło wprost przed siebie, lewe uciekało gdzieś w bok. Rubiński krzyczał:<br>- Stało się to, czegom się najwięcej obawiał! - Mianowicie?<br>- Za miesiąc kończy się mój kontrakt w szpitalu i dyrektor dziś uprzedził mnie