skrzeku, archipelagi ziarnistej galarety, to poznaczonej czarnymi oczkami, to różnej długości ruchliwymi i też czarnymi przecinkami.<br>Ujrzałem nieco dalej kolonię stworzeń już podrosłych ogoniastych, długich jak palec, jak wyswobadzały się z zielonego śluzu.<br>Lęgły się kijanki.<br>Nie mogłem oderwać oczu, choć zdawało mi się to obrzydliwe i - nie pojmowałem dlaczego - nieprzyzwoite, prawie grzeszne.<br><page nr=27> Wreszcie wstałem, by iść dalej - i znowu musiałem się zatrzymać.<br>Na ścieżce, wyschłej od słońca i popękanej jak skóra chleba, leżało kilka płatów żabiego skrzeku a tuż obok - mokry jeszcze kij.<br>Ktoś przechodził tędy przede mną, niedawno.<br>Skrzek był jeszcze świeży, soczysty, wibrujący.<br>I nagle na moich oczach