na piechotę, z młotem ukrytym pod letnim wdziankiem, opływający potem i do ostateczności wyczerpany. W otępiałym umyśle lęgła mu się rozpacz. Najchętniej zrezygnowałby już z zaplanowanej zbrodni i pozbył się ukradzionego narzędzia, ale nie miał odwagi go wyrzucić. Młot przyrósł mu do ciała i pchał go przed siebie, w jakąś okropność, którą, chcąc czy nie chcąc, będzie musiał popełnić. Wydawało mu się, że, odstawiony w jakiś zakamarek, wyskoczy zeń i pogoni za nim.<br>Nie widząc innego wyjścia, Lesio doniósł młot do domu, na palcach wszedł do przedpokoju i słysząc z wnętrza mieszkania głos żony, w nerwowym pośpiechu wbił na siłę narzędzie