z majaczeń wylęgłym rozbłysku,<br>Mknę, kresów nienawidząc, w wieczystą swobodę,<br>W nieskończoność, co szumiąc, pieni mu się w pysku,<br>Aż nagle zwierz mój trafia na lęk, na przeszkodę<br>I w miejscu, gdzie dla oczu kończą się błękity,<br>Staje dęba! Wiem dobrze: tu - Bóg jest ukryty!<br>Zastygły w zlękłym skoku nad otchłanią wiszę,<br>Pełno w niej jego spojrzeń i głos jego słyszę:<br>"Jam - twój kres! Czekam na cię - na swego przybłędę,<br>A gdziekolwiek podążysz - tam ja z tobą będę!''<br>Nie znam kresu! Mej żądzy zuchwałym przymusem<br>Znagliłem zwierza w bezmiar, a on jednym susem<br>Przesadził otchłań z Bogiem, jak nikłą zaporę -<br>I