pan to sfallizował, to bezczelność!", "mogą być rękawiczki" - zgodził się Robert, "w żadnym wypadku, dzień jest zimny, dłonie mi spierzchną i...", tu rozmowa się urwała, bo inżynier Henryk Wiator wyszedł z łazienki, zbywszy nieco esencji, wprost proporcjonalnie umocnił się w egzystencji, prezentował się więc nadzwyczaj godnie. "Henryku, powiem ci prawdę" - oznajmił Tęgopytek, spojrzał na mnie inżynier, jakby chcąc potwierdzenie sukcesu znaleźć na mojej twarzy, przybrałem odpowiednią minę, również inżynier twarz odmienił zwracając ją ku Tęgopytkowi, było na niej łaskawe zainteresowanie, uśmiech mu jednak nieco drgał (w rytmie napierającej z zewnątrz na okno martwej fali; dochodziła do wierzchołka futryny), a Robert zaczął