już bez torby, którą zostawił do przechowania na komendzie, szedł pustą, nagrzaną ulicą, jakby źle wpasowaną pomiędzy ceglane rudery ze śladami dawnej świetności. W jednej z bram zauważył przewrócony rower. Nie byłoby w tym nic interesującego, gdyby nie jego właściciel, który nie zauważywszy zmiany kierunku z wertykalnego na horyzontalny, zawzięcie pedałował, udając się ku sobie tylko znanemu miejscu przeznaczenia. Upał ustępował bardzo powoli, choć zaczynało już zmierzchać. Skierował się w stronę parku, ale - pouczony - już innego. Wchodzących witał napis "Piknik" z klaunem wciskającym czerwony nos pomiędzy litery. Bramy strzegły trzymetrowe żurawie w kształcie kandelabrów. Wydawało się, jakby przeniesiono je tu wprost