udawało mi się obalić fałszywe teorie Ligenhorna. Przyglądałem się własnej twarzy z zadowoleniem, a nawet z pewną dumą. Czarne, krzaczaste brwi odcinały się od przerzedzonej nieco siwizny, przez którą przeświecał kształt wielkiej, sokratycznej czaszki człowieka myślącego. Siodełkowaty nos i odstające uszy nadawały twarzy wyraz dobrotliwej jowialności, co ułatwiało mi maskowanie pobudliwego usposobienia i kostycznej niechęci do otoczenia. Oczy niebieskie, o bystrym spojrzeniu, miały wyraz łagodny, ale igrające w nich iskierki zdradzały osobnika o gwałtownych namiętnościach. Największą jednak ozdobę twarzy stanowiły usta, zawsze trochę szydercze, a przy tym zmysłowe, które musiały działać na kobiety szczególnie pociągająco. Zapewne dzięki nim, pomimo moich lat