szczeknął, żebym wysiadał. Cywil obszukał mnie metodycznie, kiedy leżałem na masce z szeroko rozstawionymi nogami. Wyjął kluczyki ze stacyjki, z rozmachem rzucił je między rzędy kapuścianych główek. Policjanci w tym czasie przeszukiwali samochód. <br>Helikopter wystartował, opuścił nos, podniósł ogon i tak pochylony, jak szarżująca ważka z dużą prędkością odleciał na północny zachód. Policjanci załadowali się do swoich radiowozów i odjechali w stronę Rypina. Zostawili mnie na drodze obojętnie, jakbym dla nich nie istniał.</><br><div><tit>Rozdział XXVII</><br>Zakląłem, bo mnie oświeciło, o co im szło. Odnalezienie kluczyków zajęło mi z kwadrans, do Warszawy pędziłem na złamanie karku. W sobotnie popołudnie szosy były luźne, kto