patrzył nawet na ten śmiech, tylko gdzieś w ziemię<br>zgasłymi oczami.<br> A kowal śmiał się jak głupi do sera, dłużył w sobie ten śmiech bez<br>końca.<br> Wstrętniejszy był w tym śmiechu, niż kiedy koniom kopyta przypalał.<br>Nawet nos wysmarkiwał na izbę. Wreszcie jakoś się tam przedostał przez<br>ten śmiech i powiedział do ojca, że nie tak, nie tak, bo tak jest do<br>góry nogami.<br> Potem raptem umilkł, łzy otarł po tym swoim śmiechu, który jeszcze<br>tłukł się po izbie, rozejrzał się jakby ze zdziwieniem, i ze<br>zdziwieniem po nas, po ojcu, który siedział z utkwionymi gdzieś tam w<br>ziemi oczyma, jakoś