sobie grał na gitarze, spokojnie wypatrywał, potem się uśmiechał gdzieś tam w ciemność, a jeszcze później, po koncercie, zamykał się w pokoju hotelowym i udowadniał upatrzonej fance, kto jest prawdziwym artystą. A przecież ja miałem pięknego Ibaneza, gdy on tymczasem wygrywał na gitarze ze wschodnich Niemiec. Jacek uprawiał chwalipięctwo wybitnie prostackie i wybitnie bezwstydnie, bo gdy rano wchodziliśmy do jego pokoju, namawiając do wstawania i jazdy w dalszą trasę na kolejne koncerty, on nonszalancko zrzucał kołdrę okrywającą parzystą nagość, imponując nam bynajmniej nie swoimi wdziękami. Przekonywane o jego artyzmie dziewczę uroczo piszczało, stopami obu nóg zakrywając spłonioną twarz, jednak przy tym