do momentu, kiedy za szybą pojawia się uśmiechnięta twarz Janki. Gwałtownie opada napięcie, całujemy się przez otwarte okno, potem już razem liczymy przyjeżdżające samochody. A więc są wszyscy, nikt nie został. Euforia, nikt w tej chwili nie myśli o czekającym nas powrocie. Resztę nocy spędzamy przed szpitalem w Hrasnicy, na przedmieściach Sarajewa. Krajobraz księżycowy: domy albo zupełnie zrujnowane, albo ostro poprute kulami, niemal we wszystkich oknach folia zamiast szyb. Ludzie stoją przed hydrantem w długiej kolejce po wodę. Podobno nie jest tu zbyt bezpiecznie, więc przenosimy się do Sokolovici, w trójkącie między Hrasnicą, Ilidżą a lotniskiem. Mały placyk, między magazynami Merhametu