jaśniejszymi gdzieniegdzie rozlewiskami, podobnymi do tych, jakie się widuje w malarstwie typu informel, na środku stół politurowany z bokiem blatu wyżartym przez trąd drzewny, wokół niego żelazne, niebiesko lakierowane krzesła, wyniesione przez złodziei, wielbicieli Tęgopytka, z ogródkowej kawiarni; przy stole siedziały trzy osoby: na miejscu, rzekłbym, prezydialnym, u frontu stołu, rezydował Morda, dżentelnem łagodny, o szerokich ramionach, twarzy zdominowanej przez złamany boksersko nos (nos złamała mu żona przy pocałunku, o czym Morda opowiadał z melancholijną dumą), z panem tym spotykałem się już u Roberta kilkakrotnie, natomiast dwie blondyny siedzące po bokach stołu zobaczyłem wówczas po raz pierwszy, podobne były do siebie