wytrwale, poruszając biodrami i brzuchami, i ledwie osłoniętymi piersiami, i pachniały potem i piżmem, i tym niemającym imienia zapachem ruchliwych bioder i pachwin, i wygolonego podbrzusza, tą wonią, która skraplała się na udach i nie wysychała od razu, lecz spływała do kolan i niżej wzdłuż łydek, widoczna jak srebrne ziarnka rtęci, a mężczyźni nie odrywali od nich wzroku, i przesuwali w palcach szmaragdowe kulki różańca, odmawiając dziewięćdziesiąt dziewięć najpiękniejszych imion Najwyższego, i pogryzali figowe ciasteczka, i małymi łykami popijali kawę, ale one - te bajadery, te hurysy - ani na chwilę nie opuszczały ich źrenic i myśli: już nagie i uległe, i niestrudzone