spraw nabierało tempa. Z trzeciej jeszcze, musiał być czujny, by nie wrócić, skąd przyszedł. Sukinkot czekał. Czekał cierpliwie na dogodny moment, żeby pociągnąć Zygmunta do siebie i znowu wepchnąć w czarny labirynt bez wyjścia... W sumie wszystko razem, zważywszy również na odczucia Trawki, nie nastrajało do płynnej rozmowy. Zdania się rwały, zapadało milczenie, deszcz za oknem gadał, znowu kilka słów, cisza, uśmiech jeden, drugi, sztuczne ożywienie - strzępy rozmowy, którą należałoby zebrać do kupy i rozpocząć na nowo. Zygmunt jeszcze słaby, Trawka zniesmaczona, zrażona jego wyglądem, więc rozmawiali ze sobą niczym dwie monady. Gdy mówiła Trawka, Zygmunt oglądał schnący zygzak na jej