nas rozerwać. Starsi z nas, którzy umieli liczyć, liczyli kamienie przydrożne - zawsze do stu, a wtedy mama stawiała kreskę i było pełno radosnych okrzyków, kiedy mieliśmy pełną milę. Dojeżdżaliśmy do budynku celnika. Stał tam biało-czarny, groźnie wyglądający drąg i nakazywał "stać". Do naszego wozu wędrowała z małego okienka skórzana sakiewka przymocowana do długiej żerdzi, mama wkładała do niej pieniądze i wyjmowała wciśnięty obok kwit. "Wiooo!" i wóz toczył się niezmiennie dalej. Robiliśmy jeszcze jedną przerwę, aby dać wytchnienie ludziom i zwierzętom, a wieczorem, wymęczeni wszystkimi przeżyciami dnia i samą niezwykłością sytuacji, dobijaliśmy do kwatery. Nocowaliśmy w Taplacken9 , w gospodzie pod