Typ tekstu: Książka
Autor: Brzechwa Jan
Tytuł: Gdy owoc dojrzewa
Rok: 1958
chlubi... A panem, panie Biełokur - nie. Stawiam panu dwójkę... Proszę iść na miejsce...

W sobotę lekcje kończyły się zwykle wcześniej i czasami ojciec czekał na mnie przed szkołą.


Razu pewnego - były to imieniny matki - rzekł do mnie, gdy wracaliśmy razem do domu:

- Wstąpimy do Bałabuchy... Musimy coś kupić dla naszej solenizantki.

Wyszliśmy Funduklejewską na Krieszczatik. Ruch był duży jak to przed niedzielą, przechodnie tłoczyli się przed wystawami sklepów. Mżył nieprzyjemny jesienny deszczyk. Podbiegł do nas Kowelman.

- Słyszałem, że małżonka już zdrowa... Proszę kłaniać się ode mnie... A wie pan, doktor Karawajew, ten, co to leczył Eleonorę Karłownę - tu Kowelman wyprostowaną dłonią
chlubi... A panem, panie Biełokur - nie. Stawiam panu dwójkę... Proszę iść na miejsce...<br><br>W sobotę lekcje kończyły się zwykle wcześniej i czasami ojciec czekał na mnie przed szkołą.<br><br><br>Razu pewnego - były to imieniny matki - rzekł do mnie, gdy wracaliśmy razem do domu:<br><br>- Wstąpimy do Bałabuchy... Musimy coś kupić dla naszej solenizantki.<br><br>Wyszliśmy Funduklejewską na Krieszczatik. Ruch był duży jak to przed niedzielą, przechodnie tłoczyli się przed wystawami sklepów. Mżył nieprzyjemny jesienny deszczyk. Podbiegł do nas Kowelman.<br><br>- Słyszałem, że małżonka już zdrowa... Proszę kłaniać się ode mnie... A wie pan, doktor Karawajew, ten, co to leczył Eleonorę Karłownę - tu Kowelman wyprostowaną dłonią
zgłoś uwagę
Przeglądaj słowniki
Przeglądaj Słownik języka polskiego
Przeglądaj Wielki słownik ortograficzny
Przeglądaj Słownik języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego