skupiły się na mizernym papierze, który dobyło w całej lichocie niskie światło reflektora, ukrytego w lakierowanych liściach ostrokrzewu. Szybko zdarł opakowanie i chciał zmięty arkusz wrzucić na siedzenie, ale już auto spłynęło pod naporem limuzyn dygocących z niecierpliwości. Zakłopotany złożył papier na czworo, potem jeszcze raz, wepchnął rulon w kieszeń spodni, schylił się po sznurki i motał je pospiesznie, na wpół ukryty za wstępującym Istvanem, który piastował w ręku pakuneczek owiązany wstęgą, niby niemowlę w powijakach.<br>- Miło, że pan o nas pamiętał - witał stary fabrykant. Jego białe, młode zęby raziły w ciemnej i nalanej twarzy jak zbyt dobre protezy.<br>- Gratuluję - powiedział