Jak pozbieram to, jak połączę, czym zszyję, gdy zabraknie ironii? Odziany w łaciaty kubrak będę udawał dostojnego męża i karcił rozpasanie świata? W gryzącej sztywnej wełnie będę dalej błaznował? Odchodzi marzenie o wielkim wybuchu, katastrofie, która uporządkuje wszystko, przepali, co złe, i wydobędzie szlachetność. Nie ma lekko, trzeba żyć w średnich temperaturach. <br>Silnik buczy na wysokich obrotach. <br>Ale przynajmniej żyję - myślę sobie. - Żyję, nie mam raka, jeżdżę dobrym samochodem, na przegubie ręki przyjemnie ciąży mi wypasiony zegarek, mogę podkręcić sobie głośność w radiu, a za chwilę się uwalę alkoholem i odbędę wielką oficjalną sesję pierdzenia! Znów na moją twarz wraca ten