razu z kotliny, gdzie spędziliśmy noc. Prawienie oglądał się w tył, szedł pierwszy, rozdrażniony i zaperzony, widziałam to, szedł jakby sobie na przekór, zżymał się, a coraz bardziej pośpieszał. Ścieżka pięła się w górę, z początku łagodnie, potem gwałtowniej po stromiźnie. Raziło słońce, upał wzmagał się z każdą chwilą, miałam sucho w ustach i czerwone krążki latały mi przed oczami. Nigdy nie byłam w takich dzikich górach, żeby same kamienie i droga prosto w niebo. Raz po raz chwiało się jeszcze coś pod nogami, bo te kamienie ruchome, kilka potoczyło się z hałasem w dół. Jak tak - myślałam - to chyba nie