zatem w tej swoistej symbiozie, ja od Meyera oczekiwałem totalności, Meyer zaś potrzebował mojej pewności, że bez totalnego, bezgranicznego oddania się sztuce można żyć, oczywiście była to symbioza umowna, pełna pozorów, wiedzieliśmy doskonale, że nie możemy zamienić się rolami, Meyer nie mógłby poświęcić się czemuś innemu niż sztuka, ja swojej sztuki nie odważyłbym się doprowadzić do końca. Tylko w tej jednej sprawie, myślałem, ale i tu pomyliłem się, uległem złudzeniu. Uprzytomniłem sobie, że z nas dwóch to ja postawiłem wszystko na jedną kartę, przed nikim się nie przyznawałem i w końcu sam w to uwierzyłem, że mogę istnieć bez absolutnego oddania