w bębny, nakazując rodowym przyspieszenie kroku. Im szybciej pobiegną wojownicy, tym mniej ich zginie od strzał wypuszczanych z długich oltomarskich łuków. Na czele swych ludzi biegł Greg Niedźwiedź. Maczuga w jego rękach drżała, chciwa już krwawej roboty. Tomton poprowadził swoich tak, by uderzyli w najsłabszy punkt lewego skrzydła - tam, gdzie szyk oltomarczyków łączył się z dwuszeregiem piechoty dymowej. Chciał rozbić i rozdzielić oba oddziały, by potem ciąć je osobno. Lecz ani ludzie Grega, ani Tomtona, ani Usatnika nie dopadli piechoty Gniazda. Oto, na znak dany przez setników, karne wojsko zaczęło się cofać. Wciąż w szyku, wciąż zasypując nadbiegających wrogów chmarą strzał