musi tego robić.<br>Otworzył gwałtownie drzwi. Wszedł. Ogarnął go półmrok i wilgoć, w nozdrza uderzył zapach ziół i chleba, ciepły, bezpieczny, wypełniający całe gardło. Magwer zwilżył wargi językiem, dotknął palcami ściany. Przesunął po niej dłonią, zastygł w bezruchu. Słyszał wyraźnie skrzyp podłogi i głośny kobiecy oddech. Uśmiechnął się. Gorada była tuż-tuż i nie spostrzegła jego przyjścia. Skradał się więc dalej. Przylgnął do ściany tak blisko, że aż przytulił do niej policzek. Stąpał powoli, ostrożnie, przy trzecim, czwartym kroku nieco śmielej. Gorada stała przy palenisku, tyłem do sieni. Pochylona nad stołem gniotła ciasto na chleb. Magwer patrzył na jej wygięte w łuk