i zobaczył trzy uważnie spoglądające twarze, dał drapaka dalej, w stronę nasypu, gdzie kończył się cmentarz i zaczynała dolina z pierwszymi ogródkami działkowymi. Może nie poznał nas, zaabsorbowany ucieczką, a może się przestraszył, w każdym razie, zamiast czmychnąć w głąb krypty, gdzie nie odnalazłby go nawet oddział milicji i sanitariuszy, umykał dalej, ścigany przez kościelnego kuternogę i jakiegoś mężczyznę, który nie był proboszczem i którego nigdy do tej pory nie widzieliśmy. Fontanny piasku tryskały spod stęp Żółtoskrzydłego. Trawa pochylała przed nim swoje źdźbła, a krzaki jakby rozchylały się same, żeby ułatwić mu ucieczkę.<br>Jednego tylko nie przewidział: nie wiedział albo po