z pokonywaniem kolejnego piętra. Dymny zdjął palący się szlafrok, biegał po mieszkaniu goły, próbując wodą z czajnika ugasić rozprzestrzeniający się błyskawicznie pożar. W coraz gęściejszych kłębach dymu, zszokowany, nie potrafił znaleźć klucza i otworzyć wejściowych drzwi. Dopiero żona go otworzyła, owinęła w swój krótki płaszczyk i sprowadziła do sąsiadów. <br> Sama wezwała straż pożarną. Mieści się w sąsiednim budynku, ale przyjazd trwał wieczność. Patrzyła na płonące dywany, książki, sprzęty, jak na ironię złożone w pracowni. Zanim zaczęto gaszenie (nie było maski tlenowej, rura nie sięgała wysokiego piątego piętra itd.), żywioł zagarniał w swe posiadanie coraz więcej. To, co się nie spaliło, uległo