loszkach do tej pory pachnących niedźwiedzią szynką, udźcem turzym w dymie wędzonym.<br> A może tej księgi nigdy nie było.<br> Może nikt jej nie napisał.<br> Ani ręka ludzka, ptasi pazur, kopytko sarnie, skoki zajęcze.<br> A te obrazy po witrażach kościelnych się błąkające są przywidzeniem sennym umysłu zgorączkowanego, życiem utrudzonego.<br> Tyle tylko wiadomo, że ta księga błąka się w naszej pamięci, ilekroć w zimowe wieczory spoglądamy na drzewo płonące pod piecem, ilekroć wychodzimy pod sad, który obsiadły sikorki, w pole zasypane śniegiem, na którym aż do lasu ciągną się tropy zwierzęce i ptasie.<br> I jeśli nam uszy nie bieleją od mrozu, nie kostnieją