sobie nierównym, gwałtownym łomotem. Skrzypnęły drzwi. Polek odwrócił się raptownie. Przez szparę wpadł podmuch wiatru, tocząc przed sobą płachtę zżółkłej gazety. Szarpał nią, bawił się jak psiak, pchał ją w głąb hali, omijając kałuże i sterty gruzu. Potem stoczył się w głąb szybu schodów wiodących do piwnic. Polek wstał i wstrzymując oddech ruszył ku wyjściu. Ale kiedy doszedł do wierzei i stanął na spróchniałym progu, kiedy zobaczył czyste i zimne gwiazdy, kiedy posłyszał wyraźny, spokojny bełkot Jaskuli, zawstydził się raptem strachu. Łatwo jest bowiem wrócić do starych, codziennych spraw i zamknąć za sobą nadzieję, trudniej zdobyć się na śmiałość odwrócenia ostatniej