teraz przeczucie czegoś, co w tej mojej przygodzie pedagogicznej miało wykroczyć daleko poza jej "pedagogiczność". Zwiastunem tego zresztą i zapowiedzią była osoba angażującej mnie w celu tak, bądź co bądź, prozaicznym, jak aplikowanie bezbronnemu malcowi podręcznikowej nudy, zjawiskowej dziewczyny. <br> Ja wtedy jeszcze nie znałem "Czerwonego i czarnego" ale to była, wypisz wymaluj, Matylda de la Mole. Zewnętrznie - upiększona być może jeszcze tym leciutkim muśnięciem Wschodu na europejskiej twarzy, które czyniło ją jeszcze bardziej pociągającą. Wewnętrznie natomiast była to dokładna kopia Matyldy, na ile zdołałem ją później, podczas pobytu w Szczorsach nieco bliżej poznać. Tylko, że ja nie byłem, niestety, Julianem Sorel... <br> Szczorse