niemal po oczy gęstą, długą brodą wydawał się olbrzymem z baśni. Bez pośpiechu stanął za trybuną, czekając, aż adiutanci podsuną mu wygodny, obity czerwonym atłasem fotel, wyniesiony zapewne z któregoś z rozgrabionych ogrodowych pawilonów. Obok Haqqaniego zasiadł pułkownik Rafi, wystrojony w paradny mundur. Miał tłumaczyć zagranicznym korespondentom słowa komendanta. Haqqani, z wyrazem znudzenia i irytacji na twarzy, zdawał się zupełnie nie zauważać zgromadzonych przed nim ludzi. Karcił za coś nadskakujących mu, zgiętych w ukłonach adiutantów. Gestem dłoni, spojrzeniem przywoływał ich i odprawiał. Ustawiony przed nim mikrofon wyłapywał pojedyncze słowa rzucane głosem cichym i łagodnym, zupełnie niepasującym do jego groźnej postaci i