rękawach płaszcza matki, aromat tytoniu.<br>Z każdą chwilą robiło się coraz ciszej, w końcu przedszkole opuścił ostatni wychowanek, a ja siedziałem w oknie, obserwując róg Chabrowej i Wiązów, malutki fragment osiedla, w którym nagle pojawiała się matka, jakby wychodziła wprost z lustra, tajemniczych drzwi nieznanego świata.<br>Płowiały ulice, chodniki, plac zabaw, cienie się wydłużały, zajmowały cały parkiet, po czym wspinały się po ścianach, wgryzały w suchy, sypki tynk. Na te kilka chwil pod osłoną nocy zajmowały wszystkie wydarte im w ciągu dnia miejsca. Nie odróżniałem już żadnych kształtów, zarysów drzew, drabinek, piaskownicy. W tym miejscu leżała tylko nieco jaśniejsza plama. Jakby