Tees. Zoa, szarpnięta, omal nie przewróciła się, wołała <br>coś rozpaczliwego, czego Awaru nie słyszał. Wiedział, <br>że pozostanie na otwartej przestrzeni oznacza nieodwołalnie <br>śmierć. Ratunek, jeżeli istniał w ogóle, mogły <br>przynieść tylko wysokie budowle. Pędził więc, <br>zaciskając palce na przegubie towarzyszki, a obok nich sunęła <br>żółta smuga gnającego susami Rai.<br><br>Pomiędzy zabudowania wpadła już pierwsza linia fali. Wzmógł <br>się nagle szum, w niebo uleciała chmara drobnych ptaków <br>wypłoszona z gęstwiny. Zerwał się nagły powiew <br>wiatru sunącego jako przednia straż morza.<br><br>Dobywając ostatnich sił, z obolałymi płucami, jakby <br>dziurawił je dziesiątek sztyletów, Awaru i Zoa dopadli <br>białego muru w tej samej chwili, gdy