spojrzenie do wnętrza auta, na towarzystwo, z którym jechałem. Było włoskie, wybuchało śmiechem co chwila, z czego, pojęcia nie miałem. Eksplodował za lada słówkiem, kryjącym w sobie najpewniej albo aluzję, albo umowną dokuczliwość, jak to w zgranych paczkach: Najstarszy z całej kompanii był Wieśniewicz, barczysty, piękny. Coraz to rzucał jakiś żart, przyjmowany owacyjnie. Wsiadając do wozu byłem przekonany, że moja sąsiadka to Sandra, jego żona. Miała to samo śliczne czoło, nos o wydatnych nozdrzach i sam nieco za wydatny i oczy wspaniałe, podłużne, egipskie, jak panna młoda na zdjęciach w albumie. Piękna osoba wyjaśniła jednak, że jest jej kuzynką. Co do