ślady<br>Zdążam, by się w tym samym zaprzepaścić lesie,<br>I tropiąc twoją bladość, sam się staję blady,<br>I zdybawszy twój bezkres, sam ginę w bezkresie.<br><br>A potem wzieram w oczy, by zgadnąć, czy dość ci<br>Omdlenia, co się nogom udziela, jak szczęście,<br>I twe dłonie, jak w pąki, mnę w zdrobniałe pięście,<br>By się w nich docałować twych chrząstek i kości.<br><br>A one wypukleją na dłoni przegibie,<br>Niby pestki owoców, zróżowionych znojem,<br>I nieśmiałym do ust mych garną się wyrojem,<br>Zatajone w swej ciepłej od pieszczot siedzibie.<br><br>Ich dotyk budzi wzruszeń zaniedbanych krocie, <br>A ty, tuląc je w warg mych rozrzewnioną