firankę do środka wydął przeciąg. Kobieta była nie tylko stara, była jeszcze zmęczona i z pewnością brzydko pachniała. Za to kot, który kobiecie towarzyszył, prezentował się pięknie. Prawdziwy felis domesticus viator. Bez pośpiechu prężył mocne ciało na zniszczonym wiklinowym koszu. Dalej żółciła się sucha trawa i ciemnozielone liście babki. Kot zeskoczył z kosza, nakryły go rytmiczne pasy, słońce i cień sztachet. Po uliczce przemknął cień ptaka. Kot wszedł na płot, pod płotem czaiła się stęchła woń uryny. Przekrzywił łebek, zamrugał i dał susa w nasłoneczniony ogród. <br>Dalej na ulicy spostrzegli dziecko, chłopca. Siedem, osiem lat, kaleka, turlał się pokracznie, jakby nie